FILHARMONIA INNA NIŻ POZOSTAŁE

O tym, że instytucja kultury o wieloletniej tradycji również może dotrzymać kroku nowym czasom i z powodzeniem korzystać z najnowszych narzędzi internetowych, opowiada Dyrektor Filharmonii Poznańskiej – Wojciech Nentwig.

– Żyjemy w czasach wyraźnej ekspansji kultury masowej. Czy zgodzi się Pan z opinią,  że w tych warunkach dyrektor instytucji kultury musi się stać menadżerem, który promując ofertę swojej placówki, nie cofa się przed korzystaniem z marketingowych narzędzi promocji?

Wojciech Nentwig: To jest konieczność. Zwłaszcza w odniesieniu do muzyki. Teatr łatwiej się broni, bo każdy, kto zdał maturę, przebrnął przez literaturę, przez słowo. Mówiąc półżartem, przynajmniej dwa razy musiał pójść z klasą na spektakl teatralny. I albo połknął bakcyla, albo nie –   w każdym razie zetknął się z tą sztuką. Z muzyką sytuacja jest bardziej skomplikowana, chociaż – moim zdaniem – muzyka jest najprzystępniejszą ze sztuk. Tutaj nie ma żadnych barier. Nie trzeba znać języka. Człowiek powinien otworzyć tylko swoją wrażliwość. Niestety, edukacja w zakresie muzyki jest na skandalicznym poziomie. Spójrzmy za Odrę, na Zachód, tam nawet „ten okolczykowany i z czubem” wie, kim był Beethoven, Haydn, Mozart. Może tego nie lubić, ale na pewno w ramach zajęć szkolnych był na koncercie. U nas tego brakuje, choć zdarzają się wyjątki, takie jak Pro Sinfonika. To, że publiczność masowo nie „wali” do sal koncertowych, jest winą programów edukacyjnych. Jerzy Waldorff powiedział kiedyś, że jesteśmy społeczeństwem głuchych. Miał rację w tym sensie, że jesteśmy głusi na piękno sztuki muzycznej, ale głusi nie dlatego, że niewrażliwi. Założę się, że w każdym z nas drzemią pokłady wrażliwości na piękno muzyki, lecz wielu z nas nikt nigdy nie zaprowadził do sali koncertowej nie pokazał fenomenu Bacha, Beethovena, Mozarta. Dlatego absolutnie niezbędne jest prowadzenie działań menedżersko-promocyjno-marketingowych, żeby sala filharmonii była pełna. Nasza instytucja ma sens tylko wtedy, kiedy ma publiczność. W polskiej rzeczywistości początku XXI wieku podejście typowo menedżerskie jest koniecznością. Trzeba wiedzieć jak dotrzeć do ludzi i przekonać ich, że to,          co proponujemy jest po pierwsze dla nich, po drugie – atrakcyjne, po trzecie – wartościowe.

– Można więc zaryzykować stwierdzenie, że oferta artystyczna sama w sobie przyciągnie do sali koncertowej wyłącznie słuchaczy wyrafinowanych, którzy uczestniczą w życiu kulturalnym od dawna?

W.N.: Poznań jest prawie milionową aglomeracją. Wydawałoby się więc, że zapełnienie raz, czy dwa razy w tygodniu niespełna tysiącosobowej sali nie jest trudnością. Tymczasem fakty są inne. Pojawia się problem docierania do nowego audytorium. Nie można się upajać wspaniałością muzyki  i partytur, ale trzeba tak konstruować programy, aby były atrakcyjne dla każdego, żeby filharmonia dawała muzykę najszlachetniejszą, najpiękniejszą, najwartościowszą, a zarazem taką, która będzie przyciągała ludzi, na co dzień stojących od muzyki daleko. Od prawie dwóch sezonów wychodzi nam to z nienajgorszym rezultatem. Wystarczy porozmawiać po koncercie z ludźmi wychodzącymi z Auli Uniwersyteckiej, nawet jeśli przyszli po raz pierwszy.

– Prestiż filharmonii to walor przyciągający sponsorów, z drugiej jednak strony, czy prestiż nie jest również tym, co dystansuje przeciętnego odbiorcę?

W.N.: Przyznam, że wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie. Gdyby przejść śródmieściem                i zapytać dziesięć osób z tzw. inteligencji o filharmonię i bywanie w niej, to usłyszelibyśmy pewnie, że jest niedostępna i na piedestale. Staram się zmieniać podobne myślenie. Mamy słuchaczy przyjeżdżających spoza Wielkopolski – z zachodniopomorskiego, z lubuskiego. Ba, nawet z Żywca. Rozpoczynając pracę w Filharmoni Poznańskiej, przyjąłem hasło: „Filharmonia inna niż pozostałe”. Chcę zmienić wizję filharmonii koturnowej na filharmonię dla każdego. Wprowadziliśmy do programu na przykład projekcje filmowe z muzyką na żywo, organizujemy koncerty jazzmanów, jesteśmy otwarci na występy gwiazd muzyki zdecydowanie niefilharmonicznej (grali i śpiewali u nas między innymi Grzegorz Turnau czy Jarosław Śmietana). Pokazujemy, że nie tylko muzyka „poważna” jest dobra. I dlatego tę dobrą pokazujemy w różnych jej wymiarach. Dochodzą do mnie głosy, że do wielu poznaniaków już dotarło, że filharmonia jest przyjazna każdemu człowiekowi, który chce obcować ze wspaniałą sztuką, odpocząć inaczej niż przed telewizorem…

– Odpocząć nie najłatwiej…

W.N.: Jeśli ktoś powie, że trudno jest słuchać symfonii Beethovena, Czajkowskiego, koncertów fortepianowych Chopina, że nie najłatwiej odbiera się filmy Chaplina, albo kompozycje Gershwina,   to się z tym nie zgadzam. Co tydzień staramy się udowadniać, że filharmonia jest dla każdego. Widać co raz więcej nowych twarzy. Na koncert Możdżera z Orkiestrą Filharmoniczną przyszły tłumy młodych ludzi. Artysta był zaskoczony audytorium, jego liczebnością, zachowaniem.

– Jak – z wizerunkowego punktu widzenia – pogodzić ze sobą prestiż instytucji                z „wychodzeniem do ludzi”? Jak sprawić, aby otwartość na nowe audytorium nie zaniżyła poziomu programowego?

W.N.: Zawsze istnieje takie – chociażby drobne – niebezpieczeństwo. Gdyby co tydzień grali          tu Możdżer i Blechacz, gdybyśmy co tydzień grali V Symfonię Beethovena, Kaprys włoski Czajkowskiego, czy Błękitną rapsodię Gershiwna, sala koncertowa byłaby pełna. Jednak jak się    to ma do funkcji edukacyjnej, artystycznej i do celów statutowych filharmonii, która powinna pokazywać bogactwo muzyki? Światowa literatura muzyczna jest na tyle bogata, że można by ułożyć program na kilkadziesiąt lat i sprawić, żeby żaden utwór się nie powtórzył. Filharmonia Poznańska stara się spopularyzować wspaniałe dzieła nieznanych kompozytorów związanych      z Wielkopolską – Franza Xavera Scharwenki, Józefa Zeidlera, Maksymiliana Koperskego. Dzieł,     ba, omalże arcydzieł w tym „przedziale” nie brakuje i można ułożyć program naprawdę prestiżowy. Znów jednak natarczywie wraca pytanie: czy organizując koncert monograficzny nieznanego powszechnie kompozytora, uda się zapełnić salę? To problem znalezienia złotego środka, między prestiżem, szlachetnością, klasą instytucji filharmonicznej a formami przyciągania publiczności.      To jest ta relacja, nad którą ktoś, kto kieruje taką instytucją musi czuwać. Chociaż serce mówi co innego, rozum co innego, a tabelki z wynikami frekwencji oraz twarde prawa rynku mówią jeszcze co innego…

– U podstaw zarządzania instytucją kultury leży trudność związana oferowaniem wartości niematerialnej.

W.N.: Ano właśnie, mało wymiernej. O ile V symfonia Beethovena jest atrakcją dla każdego, to już utwory Rachmaninowa, Prokofiewa, Pendereckiego, Lutosławskiego nie są tak popularne. Stąd pytanie: czy oferujemy wartość tylko duchową, niematerialną? Czy każde dzieło ma jednak jakąś wartość rynkową, w rozumieniu sprowadzającym się do pytania: jeśli zagramy IV symfonię Lutosławskiego, czy ludzie kupią tysiąc biletów? Materia jest złożona, bo co jest lepsze – Koncert  e-moll czy Koncert f-moll Chopina? Koncert Chopina czy Koncert d-moll czy fis-moll Wieniawskiego? Koncert fortepianowy czy Koncert skrzypcowy Beethovena? Co jest większą wartością?

– W nurt „inności” Filharmonii Poznańskiej wpisuje się także odważne wykorzystywanie mediów. Na stronie www pojawiły się filmowe zapowiedzi koncertów.

W.N.: Bardzo się cieszę, że współpracujemy z taką firmą jak Horsefield, która nie tylko spełnia nasze oczekiwania, ale sama podsuwa nowe pomysły. Myślę, że zapowiedzi audiovideo nie ma żadna inna filharmonia w Polsce, być może także w Europie czy na świecie. Dla wielu ludzi Internet jest głównym źródłem informacji, wykorzystujemy więc ten kanał komunikacji, aby przyciągnąć uwagę odbiorców. Statystyki wejść potwierdzają, że nasza strona internetowa jest popularna. Podam taki przykład: po raz pierwszy koncertował w Polsce, właśnie w Filharmonii Poznańskiej, światowej sławy nasz tenor Piotr Beczała, a dzięki stronie www zainteresowanie tym wydarzeniem było niewyobrażalne, zanim jeszcze w mieście pojawił się afisz. Podobnie było – na przykład – z Piotrem Anderszewskim, German Brass, czy wieloma innymi naszymi propozycjami.


– Jakie są opinie na temat strony Filharmonii Poznańskiej?

W.N.: Zakładam, że tak jak osoba kierująca filharmonią powinna się znać na swojej pracy, tak samo agencja reklamowa nie tylko zna się na swojej pracy, ale i stara się dawać to, co najlepsze. Pokazano nam propozycję projektową i zaufałem firmie Horsefield. Pracujemy nie tylko rozumem        i wiedzą, ale także intuicją. Opowiedziałem o idei. Reszta to jest twórcze przetworzenie. Używając bardzo małej ilości słów, doskonale się rozumiemy. Jestem zadowolony z tego, co proponuje Horsefield, ale jeszcze bardziej z tego, że odbieram głosy uznania od osób, które odwiedzają naszą stronę.

– Internet to medium niecierpliwe, które stwarza jednak nieograniczone możliwości.

W.N.: Internet to fantastyczne narzędzie. We wtorek w programie figuruje artysta X, który nagle       z nieprzewidzianych wcześniej owodów nie może wystąpić, a już w środę w Internecie,               w zapowiedziach pojawia się nazwisko artysty, który wystąpi w zastępstwie. Programów rocznych, czy nawet miesięcznych nie jesteśmy w stanie zmodyfikować, stąd niezwykła waga naszej strony internetowej. Tu – jeśli nie z sekundy na sekundę, czy minuty na minutę – to z godziny na godzinę uaktualniamy program. To jest instrument bez którego żaden postęp, także w takich instytucjach jak Filharmonia Poznańska, nie ma racji bytu. Rozumiemy, że to jest ważne wsparcie dla rzeczywistej i potencjalnej publiczności, ale także dla nas samych.